Marilyn Monroe: Rozbite marzenie w kinie

Są życiorysy, które wydają się mniej biografiami, a bardziej scenariuszami spisanymi przez sam los. Historia Marilyn Monroe – promiennej twarzy hollywoodzkiego kina lat 50. i 60. – jest właśnie takim scenariuszem. Niosą ze sobą rozkwit bohaterki, blask gwiazdy i upadek kruchej duszy, która płonęła zbyt jasno, by przetrwać. Mówienie o niej wywołuje zarówno oklaski, jak i ciszę, podziw i żal.

Urodzona jako Norma Jeane w 1926 roku, nigdy nie zaznała bezpieczeństwa kochającego domu. Zamiast tego, jej dzieciństwo było karuzelą rodzin zastępczych i sierocińców, gdzie każdy krok pogłębiał samotność w jej sercu. Jednak z tego kruchego początku zbudowała marzenie, które pewnego dnia zahipnotyzuje świat. Kiedy po raz pierwszy stanęła przed obiektywem, obiektyw nie tylko uchwycił piękno – uchwycił tęsknotę, kruchość, która rezonowała z milionami.
Hollywood przeobraził ją w Marilyn Monroe, imię, które lśniło niczym neony w całej Ameryce. Była czymś więcej niż aktorką ; stała się ucieleśnieniem powojennego optymizmu, glamouru otulonego niewinnością. Dzięki filmom takim jak „Mężczyźni wolą blondynki” , „Jak poślubić milionera” i „Słomiany wdowiec ” stała się najczęściej fotografowaną kobietą swoich czasów, symbolem, który wydawał się nietykalny.

Ale Marilyn nigdy nie była nietykalna. Za śmiechem i sukniami wysadzanymi diamentami kryła się kobieta przerażona perspektywą zapomnienia, gdy tylko kamery przestaną nagrywać. Bała się echa ciszy w pustych pokojach, pustki, której oklaski nigdy nie były w stanie wypełnić. Świat uwielbiał Marilyn Monroe, ale Norma Jeane wciąż szukała prawdziwej miłości, akceptacji, która nie wymagała perfekcji.
Jej walka z narzuconym jej wizerunkiem trwała nieprzerwanie. Kadra kierownicza Hollywood pragnęła seksbomby, blondynki, która potrafiłaby sprzedawać bilety, ale Monroe pragnęła czegoś więcej. Studiowała w Actors Studio w Nowym Jorku pod okiem Lee Strasberga, starając się udowodnić, że jest nie tylko olśniewającą postacią, ale prawdziwą aktorką filmową . W „Przystanku autobusowym” , a później w „Skłóconych z życiem” , świat dostrzegł jej dramatyczną siłę, jej zdolność do przełożenia własnego bólu na sztukę. Oglądanie jej płaczu na ekranie było jak ujrzenie kobiety, która nie gra – to kobieta ujawniająca swoją prawdę.
Jej życie osobiste rozwijało się jednak niczym okrutny wątek poboczny do jej filmowych triumfów. Jej małżeństwo z legendą baseballu Joe DiMaggio trawiła zazdrość. Związek z dramaturgiem Arthurem Millerem zakończył się rozczarowaniem. Romanse z mężczyznami o ogromnej władzy nie przyniosły jej uniesienia, ale jeszcze większą samotność. Oddawała miłość bez opamiętania, mając nadzieję, że wypełni ona otchłań, którą wyżłobiła w dzieciństwie, ale nigdy tego nie zrobiła.
Sława stała się jej więzieniem. Z każdą sesją zdjęciową, każdą premierą, mury stawały się coraz ciaśniejsze. Im bardziej świat ją ubóstwiał, tym bardziej czuła się niewidzialna. Tabletki na sen, tabletki na przebudzenie, tabletki na otępienie – powoli stawały się jej towarzyszkami. 5 sierpnia 1962 roku ta tragiczna zależność uciszyła ją na zawsze. W wieku zaledwie 36 lat Marilyn Monroe została znaleziona martwa, a świat stracił nie tylko gwiazdę, ale i kobietę, która wciąż pragnęła być naprawdę dostrzegana.
Wiadomość o jej śmierci obiegła cały świat. Gazety ogłosiły przedawkowanie, niektóre szeptały o spisku, inne o złamanych obietnicach i zdradzie. Ale poza spekulacjami kryła się brutalna prawda: najjaśniejszy płomień Hollywood zgasł zbyt wcześnie. Zebrały się tłumy, fani płakali, a w branży zapadła dziwna cisza. Jakby samo kino zatrzymało się, opłakując aktorkę, która tak wiele mu dała.
A jednak jej historia nie kończy się tragedią. Nawet po śmierci Marilyn Monroe pozostaje wieczna. Jej filmy wciąż tętnią jej śmiechem, jej oczy wciąż błyszczą niewypowiedzianym bólem, a jej głos wciąż niesie kruchą równowagę między uwodzeniem a niewinnością. Na platformach streamingowych jej występy wciąż urzekają publiczność, która jeszcze się nie urodziła, gdy żyła. Młode kobiety wciąż naśladują jej chód, projektanci mody wciąż odtwarzają jej suknie, a filmowcy wciąż studiują jej mimikę.
Marilyn Monroe jest dowodem na to, że sztuka wykracza poza śmiertelność. Choć za życia odmówiono jej upragnionego spokoju, na ekranie osiągnęła swego rodzaju nieśmiertelność. Stała się legendą nie tylko ze względu na urodę, ale dlatego, że uosabiała sprzeczności ludzkiego serca – siłę i słabość, radość i rozpacz, pragnienie i stratę.
Jej podróż, widziana przez pryzmat mitu, to podróż bohaterki. Osieroconej dziewczynki, która zdobyła władzę nad Hollywood, walczyła z stereotypami, nieustannie poszukiwała prawdy w sztuce i ostatecznie upadła pod ciężarem własnej legendy. Jak wszyscy wielcy bohaterowie, uczy nas czegoś ponadczasowego: że nawet najjaśniejsze gwiazdy są ludźmi, że każdy uśmiech może skrywać ból i że piękno, choćby olśniewające, nigdy nie wystarczy, by uchronić przed smutkiem.

Dziś oglądanie filmu z Marilyn Monroe to zawarcie przymierza pamięci. Nie tylko oglądamy aktorkę w filmie , ale obcujemy z kobietą, która poświęciła kinu wszystko – młodość, urodę, duszę. Każda klatka staje się jednocześnie celebracją i requiem, każda linijka dialogu echem marzenia, które zakończyło się zbyt wcześnie.
Marilyn Monroe na zawsze pozostanie tragicznym sercem Hollywood, kobietą, która nosiła swój ból niczym ukryty scenariusz, i aktorką, która przekształciła ten ból w sztukę. W każdym uśmiechu, który nam zostawiła, kryje się smutek. W każdej łzie, którą przelała, kryje się prawda. A w jej niedokończonej podróży kryje się przypomnienie, że za każdą gwiazdą uwielbianą na ekranie kryje się człowiek pragnący miłości.
Nie była po prostu Marilyn Monroe, legendą. Była Normą Jeane, dziewczyną, która marzyła. I dlatego świat nigdy nie przestanie jej opłakiwać, nigdy nie przestanie jej celebrować, nigdy nie przestanie jej obserwować.






